Dzisiaj w Sejmie trwają dalsze prace nad nowymi regulacjami, które mają odblokować inwestycje w farmy wiatrowe w Polsce. Po zmianach wprowadzonych w ubiegłym tygodniu do przygotowanego przez rząd projektu ustawy okazało się jednak, że nowe prawo może być znacznie mniej korzystne dla inwestorów wiatrowych, niż wcześniej zakładano.
W ubiegłym tygodniu podczas pierwszego czytania projektu ustawy o inwestycjach wiatrowych, który po pół roku oczekiwania w końcu trafił pod obrady Sejmu, została wprowadzona do niego zmiana kluczowej zasady – minimalnej odległości od zabudowań mieszkalnych, w której będzie można stawiać elektrownie wiatrowe.
W projekcie ustawy, którą w połowie zeszłego roku przyjęła Rada Ministrów, zapisana została zasada minimalnej odległości wynoszącej 500 metrów, jednak podczas ubiegłotygodniowego posiedzenia Komisji ds. Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych jej przewodniczący Marek Suski zgłosił poprawkę zwiększającą tę odległość do 700 metrów – i taka poprawka została przyjęta.
Mniej terenu pod inwestycje
Co w praktyce oznacza dla branży wiatrowej zwiększenie minimalnej odległości o 200 metrów? Przeanalizowali to eksperci z firmy Ambiens, która od wielu lat zajmuje się badaniami środowiskowymi i przygotowaniem raportów potrzebnych do uzyskania decyzji środowiskowych dla farm wiatrowych.
Ambiens zaznacza, że wartości 500 i 700 metrów są znacząco mniejsze, niż obecnie funkcjonująca minimalna odległość będąca równowartością 10-krotności wysokości turbiny wiatrowej. Ta obowiązująca od 2016 roku zasada w praktyce zablokowała rozwój nowych projektów lądowych farm wiatrowych w Polsce.
Eksperci firmy podkreślają jednak, że różnica pomiędzy 500 a 700 metrów to dla branży wiatrowej diametralna zmiana dostępnego obszaru pod inwestycje.
Z analizy GIS wykonanej przez Ambiens wynika, że przy uwzględnieniu wszystkich założeń ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz odległości od najbliższej zabudowy teoretyczny potencjał do zagospodarowania przez energetykę wiatrową w skali kraju wynosi 32 500 km2, jeśli zachowana zostałaby minimalna odległość 500 metrów. Natomiast w przypadku minimalnej odległości wynoszącej 700 metrów potencjalny obszar pod inwestycje wiatrowe kurczy się do 18 000 km2.
– Wzrost wymaganego dystansu o 200 metrów powoduje wzrost wykluczonego obszaru o 44 proc. w całej Polsce – odnotowuje autorka analizy Monika Gąsior z firmy Ambiens.
Ambiens podkreśla jednak, że powyższe wartości są stricte teoretyczne i aby uwzględnić realny obszar pod inwestycje wiatrowe, konieczne jest uwzględnienie m.in. zapisów miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, które będą przygotowywać poszczególne gminy, a także zapisów wynikających z oceny oddziaływania na środowisko, które dodatkowo mogą zawęzić dostępność terenów pod inwestycje wiatrowe.
„Ponadto tereny dedykowane energetyce wiatrowej muszą charakteryzować się dobrą wietrznością, możliwością dojazdu wielkogabarytowych elementów oraz technicznymi warunkami przyłączenia. W praktyce oznacza to, że obszar niewykluczający ustawowo energetyki wiatrowej w czasie rozwoju projektów jest mocno ograniczany” – czytamy w analizie Ambiens.
Negatywna ocena branży
Krytycznie do proponowanej odległości 700 metrów odniosło się Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW), które ocenia, że zaproponowane przez PiS zwiększenie minimalnej odległości – w stosunku do propozycji zawartej w rządowym projekcie – oznacza dalsze blokowanie energetyki wiatrowej na lądzie.
– Bez 500 metrów ustawa wiatrakowa jest bublem – przez 10 lat nie powstanie żadna nowa farma wiatrowa. Zmiana minimalnej odległości elektrowni wiatrowych na 700 metrów niesie za sobą tragiczne dla energetyki wiatrowej konsekwencje. Uniemożliwi ona wykorzystanie potencjału, jaki drzemie w polskim wietrze. Zamiast kilkunastu powstanie co najwyżej kilka gigawatów mocy w wietrze – skomentował Janusz Gajowiecki, prezes PSEW.
Nadchodzące wydarzenia powermeetings.eu!